O nas
Pasjonaci, bibliofile, mole książkowe - można nazywać nas na wiele sposobów. Łączy nas jednak wspólna miłość, jaką jest czytanie. Sięgamy po dzieła z wszystkich możliwych gatunków i dyskutujemy nad nimi przy ciepłej herbacie i jeszcze cieplejszej atmosferze.
Kontakt: w.swiecie.literatury@gmail.com
Kontakt: w.swiecie.literatury@gmail.com
Popular Posts
-
Rozpaczliwy, dziecięcy krzyk przerwał ciszę, jaka panowała tej nocy na zamku Kadven. Lady Katherine zerwała się z łóżka. Przerażona, wy...
-
Nad wzgórzem Elloni zebrały się mroczne chmury, pioruny ciskały z nich tysiące razy na sekundę, dając jakiekolwiek światło, gdyż niebo ...
-
Chodziłam do tej szkoły już dwa miesiące. Była to placówka na drugim końcu kraju z internatem. Przed rokiem złożyłam tutaj podanie o z...
-
Widział jak spada. Niezdolny do żadnego działania, oglądał upadek ukochanej osoby. Jego twarz była opuchnięta tak bardzo, że ledwo mó...
-
Zarówno Walentynki, jak i rozstrzygnięcie konkursu literackiego już za nami. Jednak, by jeszcze przez chwilę zatrzymać przepełnioną miłości...
Etykiety
fantasy
(8)
konkurs
(12)
literacki
(4)
literatura zagraniczna
(1)
polska literatura
(1)
prace konkursowe
(2)
recenzja
(5)
sensacja
(1)
twórczość
(8)
wgryźsięwtemat
(2)
wyniki
(1)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
piątek, 25 kwietnia 2014
Fimbur i Belegar
nie byli braćmi, ba, nie pochodzili nawet z tego samego szczepu, ale mimo to
wychowywali się razem. Kiedy ich rodzice zginęli, obaj zostali adoptowani przez
pewnego krasnoluda- Tairona, który z biegiem lat otrzymał przydomek
Srebrnobrody. Biologiczny ojciec Belegara był członkiem Białej Straży- formacji
strzegącej krasnoludzkich sekretów. Dzięki bogom, syn odziedziczył po nim nie
tylko wątłą budowę i włosy barwy słomy, ale także niebywałą jak na krasnoluda
lotność umysłu. Fimbur, jako że pochodził z plemienia czarnych krasnoludów,
słynących z gargantuicznej siły, z dumą dzierżył olbrzymi berdysz.
Mieszkali w górskiej
twierdzy, położonej na złożach szlachetnych kruszców. Zamek był także
najbardziej wysuniętym na północ bastionem karłów, toteż umocnień znalazło się
w nim co niemiara. Grube i wysokie mury opatrzono w zwaliste baszty z potężnymi
balistami. Warownia gromadziła nie tylko wytrawnych górników, ale także
potężnych wojów ze wszystkich krasnoludzkich plemion, gdyż obrona północnej
granicy leżała w interesie każdego szczepu.
Na twarzach
Fimbura i Belegara pojawiał się już pierwszy zarost, toteż od kilku dni puszyli
się jak pawie. Tego dnia na językach było porwanie czerwonych karłów- bardzo
dziwna i śmierdząca smoczym łajnem sprawa. O świcie trzy dni temu z kopalni dał
się słyszeć dźwięk wybuchu i basowe pokrzykiwania. Kiedy jednak wojownicy
przybyli z odsieczą, stała się rzecz niesłychana: w kopalni kłębił się dym, ale
nikogo w niej nie było. Co dziwniejsze, zniknęli wszyscy rudowłosi, ale nikt
inny. Niektórzy snuli teorie, że czarnoksiężnik jest sprawcą tych dziwów.
Fimbur zawzięcie
rozłupywał odłamek wyjątkowo upartej skały, kiedy potężne echo gongu zatrzęsło
ścianami kopalni. Ucichł szmer rozmów, wszyscy zamarli, czekając na kolejne
sygnały. TAM! TAM! TAM!
Kilofy z brzdękiem upadły na ziemię, a w
rękach karłów świsnęły topory. Ściany drżały, kiedy karły spiesznym truchtem
opuszczały szyby kopalni. Fimbur i Belegar wypadli na główny korytarz, a ich
twarze rozświetlił ostatni blask zachodzącego słońca. Ostatni, bo po chwili z
donośnym rumorem wyjście zamieniło się w gruzowisko. Górnicy stanęli jak wryci,
z niedowierzaniem wpatrując się w oświetlone migotliwym światłem pochodni
kamienie.
- Boczny tunel, panowie!- zarządził donośnym
basem sztygar.
W korytarzu zabrzmiał donośny stokot
ciężkich buciorów. Po paru minutach zasapany tłum wysypał się na boczny plac
twierdzy. Wojownicy utworzyli szyk bojowy i złapali za broń, ale po chwili
opuścili topory. To co ujrzeli na murach, zmroziło nawet waleczne serca
krasnoludów.
Górskie powietrze młuciły skrzydła,
rozłożyste niczym żagle pirackiej fregaty. Uderzenia potężnego ogona raz po raz
spadały na kamienne budynki, obracając je w gruz, niby buława ponurego geniusza
oblężeń. Przerażającego obrazu dopełniał płaski, rogaty łeb i żółtawe ślepia.
Przestrzeń rozdarł dziki ryk wściekłości, kiedy masywny bełt utknął w boku
czarnego smoka. Gad odbił się od blanków i z furią poszybował w stronę
zwalistej baszty. Miotnął potężnymi płomieniami, zamieniając balistę wraz z
załogą w popiół, a potem z całym impetem wpadł w wieżę. Kopuła osunęła się z
przerażającym zgrzytem.
Fimbur i Belegar nie widzieli już nic
więcej. Tairon złapał ich za kołnierze i pociągnął w głąb wąskiej uliczki.
Stary krasnolud miał w oczach iskry berserkera, ale najwidoczniej zdrowy
rozsądek powstrzymywał go przed samobójczą szarżą. Srebrnobrody poprowadził ich
do jednego z dawno opuszczonych domów, w którym podobno straszył Bhob.
Skradając się po skrzypiących deskach przeszukali izbę. Znaleźli cuchnącą
pochodnię i kilka płatów równie aromatycznej suszonki. Nie słyszeli odgłosów
bitwy. Może już się skończyła, a może te przegniłe ściany tłumiły wszystkie
dźwięki? Tairon zwinął stary dywan i podniósł ledwie widoczną klapę. Wskoczyli
do piwnicy, a Fimbur z niemałą pomocą hubki i krzesiwa zapalił pochodnię.
- Skąd się tu wzięło to przebrzydłe
smoczysko?- zapytał Belegar.
- Gdybym ci ja wiedział...- mruknął Tairon.-
Smoki to bardzo stare i szlachetne istoty. Nie atakują bez powodu, a już czarne
to wcale. Przeca pamiętają jakeśmy im pomagali podczas polowań. Prawiem pewny,
że ktoś go do tego nakłonił. Paszczur śmierdział mi magią na milę. Dam sobie
brodę zgolić, że w tym ataku maczał paluchy jakiś zniewieściały czarodziej!
Przez kilka minut szli w milczeniu, ale
kiedy po raz kolejny zabłądzili w ślepym zaułku podziemnego korytarza, Fimbur
już nie wytrzymał i zawołał:
- Na gacie Grimnira! Dokąd my idziemy?
- Byle dalej- odburknął Tairon.
- A gdzie to jest?- Młodzik nie dawał za
wygraną.
- Nie szedłem tędy od lat. Sądziłżem że
pamiętam drogę, ale albo przybyło korytarzy, albo mi jakaś elfia pokraka w
głowie zmąciła! A teraz ruszta tyłki, bo zaraz nam się nafta skończy.
Zgodnie z przepowiednią Tairona, nie
znalazłszy nic prócz zmurszałych szkieletów i ośmionogich przyjaciół, wkrótce
musieli przedzierać się przez ciemność bez pochodni. Złapali się za ręce i po
omacku wędrowali korytarzami, starając się nie myśleć co tak chrzęści pod ich
stopami. Wciąż potykali się i ślizgali na nierównym klepisku. Nagle coś mocno
trzepnęło Fimbura w tył głowy.
- Aj! Do stu piorunów! Jeszcze tylko tych
cuchnących toperzyc brakowało!
- Toperzyce!- Belegar aż klasnął w dłonie z
uciechy.- Gdzieś tu musi być wyjście z jaskini!
Krasnoludowie jeszcze długo błąkali się po
ciemnych korytarzach. Gdy wreszcie poczuli powiew świeżego powietrza, czerwony
krąg na niebie już dawno zniknął za horyzontem. Wspięli się na niewielki
pagórek porośnięty krzewami, ponad ćwierć mili na południe od twierdzy. W
oddali dostrzegli czarnego smoka bijącego powietrze skrzydłami, a w jego cieniu
tłum związanych, przysadzistych postaci o ciemnych brodach. Na widok rudych,
kędzierzawych postaci idących razem z innymi, Tairon wpadł w szał. Twierdzę
napadli ci sami wrogowie, którzy porwali jego przyjaciół- czerwonych
krasnoludów. Jednak nigdzie nie było widać wrogów. Najwyraźniej sam widok
smoczydła wystarczał, aby jeńcy szli posłusznie. Bestia odwróciła swój wielki
łeb, wypuściła parę z szerokich nozdrzy i zaczęła szybować w kierunku pagórka.
Tairon szybko odczołgał się, pociągając za
sobą synów. Smok przybliżał się z każda sekundą. Trójka karłów wstała i
niewiele myśląc zaczęła uciekać w stronę czarnej ściany drzew... Wprost w
Grimwald... Do Ponurej Puszczy...
Las ten nie cieszył się dobrą sławą. Każdy
zdrowy na umyśle omijał Grimwald szerokim łukiem: żyły w nim tajemnicze
stworzenia, opętane przez Cień. Im bliżej serca puszczy, tym drzewa stawały się
dziksze. Krążyły pogłoski, że wiele z nich potrafiło poruszać się, mówić, a
przede wszystkim- pochłaniać zabłąkanych wędrowców w swe ohydne, przepastne
wnętrza.
Bestia ścigała ich dobrze ponad milę. Kiedy
wreszcie dała za wygraną, karły wbiegły już w sam środek puszczy. Dysząc
ciężko, usiedli w rozwidleniu dwóch potężnych korzeni. Cała trójka rozejrzała
się dokoła. Stare drzewa były olbrzymie jak kamienice, a ich liście szumiały
złowieszczo. W lesie panowała okropna duszność, bo górskie powietrze tu nie
docierało.
- Uciekać!- wrzasnął nagle Tairon.
Poderwawszy się, Srebrnobrody złapał za rękę
siedzącego bliżej Belegara. Fimbur już w połowie zapadł się w dziurę pomiędzy
korzeniami. Pozostała dwójka szybko podbiegła i złapała go za ręce. Przez kilka
minut siłowali się z żarłocznym drzewem, a potem padli na ziemię usłaną liśćmi,
ciężko dysząc i kaszląc.
- Co za głupie drzewsko!- ryknął dopiero co
uwolniony młodzik.- Chodżmy stąd! Wrócę tu kiedyś z pożądną siekierą! Się wtedy
policzymy!
Długo błądzili w ciemnej puszczy. Nie
wiedzieli czy to dzień, czy to noc, bo dookoła wciąż panował ten sam półmrok.
Ich nogi domagały się odpoczynku, głowy długiego snu, a żołądki strawy. Suszone
mięso zabrane z domu Bhoba już dawno pożarli, a do ziemi nie docierało słońce,
toteż nie rosły tam żadne owoce. Mimo zmęczenia bali się nawet na moment
przystanąć, żeby nie skończyć wewnątrz drzew.
Po paru godzinach nieustannego marszu,
ujrzeli prześwit wśród drzew. Przyspieszyli, z nadzieją ujrzenia otwartej
przestrzeni. Niestety, na nadziejach się skończyło. Znaleźli się na polanie
przeciętej strumykiem. Rosło tam wprawdzie kilka krzaków porzeczki i dzika
jabłoń, ale owoców miały niewiele. Mimo to z chęcią spałaszowali to co
znaleźli, a Fimbur napił się nieco wody ze strumyka. Nagle upadł na kolana i
zaczął wrzeszczeć, trzymając się za głowę.
- Co, do diaska?- zawołał przerażony Tairon.
- Napił się chyba tej wody- powiedział zaniepokojony
Belegar, po czy podniósł nieco płynu do ust. Natychmiast go wypluł.- Zatruta.
- Głupi Fimbur!- zawył Srebrnobrody.
Ale do młodego krasnoluda niewiele
docierało. Wciąż trzymał dłonie na skroniach i drżał.
- Musimy szybko stąd wyleźć i znaleźć
uzdrowiciela, bo trucizna rozejdzie się po całym ciele. Chodź, bracie- rzekł
Belegar i chwycił Fimbura pod ramię.
Ten wstał, co prawda, ale po chwili rzucił
się na towarzysza. Rąbnąwszy go pięścią, zawył:
- Nie idę! Cień przyjdzie i będzie szeptać!
Nie idę!- Reszta jego słów zamieniła się w bełkot. Znów upadł na ziemię.
- Synu, nic ci nie będzie- rzekł Tairon,
podźwigając Fimbura.- Obronimy cię przed nim.
- Czyj to Cień, ojcze?- zapytał cicho
Belegar.
- Właśnie w tym problem, że niczyj- mruknął
z niepokojem Srebrnobrody.
W miarę jak karły zbliżały się do
wschodniego skraju puszczy, drzewa rosły coraz rzadziej. Nie potykali się już o
korzenie, a ich płaszcze nie zaczepiały się o krzaki. Fimbur nadal zachowywał
się nieprzytomnie i często przystawał, z uporem wpatrując się w czubki butów.
Wtedy Belegar musiał go popchnąć lub trzepnąć w tył głowy. Cały czas pamiętał
atak brata, toteż w przywracanie go do żywych wkładał troszkę więcej siły niż
było potrzeba.
Po przejściu kolejnych trzech mil,
krasnoludowie dostrzegli wreszcie upragnione światło. Mimo wyczerpania ostatnie
kilkaset stóp pokonali truchtem. Wkrótce ujrzeli słońce. Padli na ziemię tuż za
linią lasu i leżeli przez kilkanaście minut, odpoczywając i odzyskując humor.
- Co my tu robimy?- zapytał nagle Fimbur,
podnosząc się na łokciu.- Pamiętam tylko, że siedzieliśmy w jakowymś drzewie...
I dlaczego tak mnie dymi łepetyna?
Belegar spuścił niewinie wzrok i spróbował
ukryć uśmiech, a Tairon rzekł:
- No nareszcie wróciłeś do żywych. Jak się czujesz? Przez ostatnie kilka godzin
nieprzytomnyś szedł przez las.
- Aaa, pamiętam już.- Fimbur powoli pokiwał
głową.- W podchody graliśmi z... niziołkami i... dostałem z procy w głowę. No
żeby od hobbita!
- Niezupełnie- stwierdził Tairon, a Belegar
wsadził sobie pięść do ust, żeby powstrzymać śmiech. Ojciec skarcił go
wzrokiem.- To wcale nie jest śmieszne. Naszą twierdzę podbili jacyś zaklinacze
smoków, naszych braci porwano, a my uciekliśmy przez podziemia.
- Nie, nie.- Krasnolud uśmiechnął się
pobłażliwie.- Nie zrobicie mnie w borsuka. Pamiętam dobrze, żeśmy w podchody
grali.
- Chyba trochę zbyt mocno oberwał w głowę.-
Tairon popatrzył oskarżycielsko na Belegara.- Jest w tym i twa zasługa. Ale
dosyć gaworzenia. Musimy iść i znaleźć jakąś przyzwoitą oberżę. I uzdrowiciela.
- Po co uzrowiciel?- zapytał podejrzliwie
Fimbur.- Głowa już mnie nie boli. Czyżby Belegar skaleczył się w paluszka?
- Przez własną głupotę zostałeś otruty. A
właściwie to dałeś się otruć jak jakiś gołowąs- powiedział Belegar marszcząc
gniewnie brwi.
- Chybabym wiedział, gdyby mnie ktoś otruł,
co nie? Czuję się świetnie. I samżeś gołowąs!
- Oho! Ledwie meszek gęby obrósł, a już się
puszycie jak pawie! Jazda mi! Już, ruszta tyłki!
Zmęczona trójka krasnoludów długo wlokła się
na wschód, nim znalazła karczmę. Jej ściany dawno utraciły barwę, a skrzypiący
szyld z napisem „Zielony Skrzat” ewidentnie domagał się odrdzewienia. Mimo
odrzucającego zapachu gotowanej kapusty i strawionego alkoholu, raźno wkroczyli
do środka. Wewnątrz gospoda okazała się całkiem przyjemna. Izba była czysta i
zadbana, a w kominku trzaskał ogień. Przy długich stołach siedziało kilku
niziołków, zapewne z pobliskiej wioski, a także wysoki mężczyzna w długiej
szacie.
Karły
natychmiast zamówiły dziczyznę i grzane piwo. Tairon poprosił także o pokój na
nocleg. Usiedli przy stole, a szynkarz już po kilkunastu minutach wrócił,
niosąc wielkie tace. Krasnoludowie szybko uporali się z wyborną pieczenią,
popili wielkimi kuflami wybornego piwa i udali się na spoczynek do pokoju na
piętrze. Fimbur zasnął, jeszcze zanim położył się na łóżku, a pozostała dwójka
wkrótce po nim.
Nazajutrz trójka krasnoludów zerwała się z
łóżek o świcie. Właściwie nie był to świt, ale słońce chyba niedawno wstało. I
właśnie zachodziło. W każdym razie podnieśli się z łóżek, posłali je i zeszli
na dół, do głównej izby. Prócz zakapturzonego człowieka i hobbitów, zastali tam
dwóch karłów. Nie byli starzy, ale jeden z nich wyłysiał, a jego brodę przetykała
siwzna.
Tairon zamówił posiłek u barmana, po czym
udał się do dwójki pobratymców.
- Witajcie, przyjaciele!- zawołał.- Może
usiądziemy i wypijemy po kuflu czegoś mocniejszego?
- Nie mamy nic przeciwko- odpowiedział
starszy z krasnoludów.
- Szczególnie przeciwko tej drugiej ofercie-
dodał młodszy zacierając ręce.
Fimbur i Belegar nieśmiało dosiedli się do
stołu. Okazało się, że nieznajomi to posłańcy z południa, zmierzający w stronę
twierdzy na północy. Srebrnobrody westchnął, zamówił pięć kufli piwa i
powiedział do towarzyszy:
- Nie macie już tam czego szukać.
Nim południowcy zapytali dlaczego, ich uwagę
przyciągnęła rozmowa szynkarza.
- A słyszałeś o tym, co się stało w górach,
u krasnoludów?- zapytał stary hobbit, który siedział na specjalnie podwyższonym
stołku.
- Oho, jako widzę, niziołki wyreczą mnie w
opowieści- szepnął ze smutnym uśmiechem Tairon.
- Tylko ze strzępków rozmów- odrzekł
barman.- Zechciałłbyś powiedzieć coś więcej?
Niziołek najwyraźniej tylko na to czekał.
Prócz szynkarza wpatrywało się już w niego kilkanaście par oczu, w tym
krasnoludzkich. Upił łyk piwa, po czym otarł usta rękawem. Jak to hobbit- nie
miał ni wąsów, ni brody. Wkrótce zaczął opowiadać:
- Nie dalej jak cztery dni temu, gdy
zbierałem grzyby do omletu na podkurek, dostrzegłem jakiś wielki cień nad
lasem. Myślałżem, że to tylko zwykła chmura, ale okazało się, że to smok!
Przeraziłem się nie na żarty. Rzuciłem się na ziemię i zagrzebałem w liściach.
Na moje szczęście, poczwara pofrunęła dalej. Posiedziałem w listowiu jeszcze
trochę, ale potem podkradłem się do krawędzi lasu i ostrożnie wyjrzałem zza
tego dębu, co to zawsze burmistrz pod nim śpi jak się upije. Zobaczyłem, że
twierdza jest rujnowana przez czarne smoczydło! Pobiegłem co sił w nogach do
wioski, ale nie wiedzieliśmy jak pomóc. Poza tym pewnie i tak już by było za
późno. Jedyne co mogliśmy zrobić to schować nasze rzeczy i pokryć się po
piwnicach.
- No tak. Taak- barman teatralnie się
zamyślił.- Przed smokiem nie ma ratunku. A już szczególnie przed czarnym.
Niewiele słabych punktów, niewiele...
- Niezupełnie.- Do rozmowy wtrącił się
wysoki, zakapturzony jegomość, sączący wino przez rurkę.- Smoka pokonać to
dziecinna igraszka. Sposobów jest od groma i ciut ciut.- Mówił z silnym
akcentem, przeciągał wyrazy i akcentował końcówki.
- Gadać to i ja potrafię- odciął się
oberżysta.
- Oj głupiś. Ze smoczkami to jam pracował
długo i wiem o nich o wiele najwięcej niż który z was, hobbity. Mógłbym każdego
skrzydlastego utłuc ręką jedną.
- Pewnyś swych racji, człowieku?- zapytał
nagle Tairon.- Niewielu ludzi zna coś ponad sposób: włócznia w serce.
- A może ja wcale nie człowiek?- powiedział
mrocznie mężczyzna, po czym odrzucił kaptur.- Jam Czarnoksiężnik z Południa!
Darokoulius, co się zowie!
Atmosfera w gospodzie zmieniła się
diametralnie. Świece pogasły, korpulentni hobbici jakby skurczyli się w sobie,
a podsłuchujący kucharz zamarł w przerażeniu.
- Ani trochę się nie boję ciebie, mizerny
czarowniku.- W głosie Srebrnbrodego dało się słyszeć drwinę i pogardę.- Twoja
moc zgasła równie dawno co twa sława. Nie możesz skrzywdzić ani mnie, ani
nikogo w tej gospodzie przy pomocy czarów. A jeślibyś inszej próbował, własnym
toporem łapska ci odrąbię! A teraz gadaj: jak poczwarę ubić?!
Mag skrzywił się w drwiącym uśmiechu, po
czym rzekł:
- Na pewno nie ciosem w pierś barbarzyńskim.
Ale czegóż po krasnoludzie innego można
się spodziewać? Góra mięśni, a pagórek właściwie, bo wzrostu to poskąpiono wam,
do tego brody zawszone i umysł przez piwsko wyżarty - Mag z drwiącym uśmiechem
patrzył na gotujących się wręcz krasnoludów. Fimbur zerwał się na nogi, ale
towarzysze ściągnęli go na krzesło.- Serca smoków czarnych twarde i zimne jak
lód są, a choćbyś je przebił po trzykroć na powrót całością się staną. Znam
pokonania sposób stworów tych. Ale za darmo nic.
- Złota mam pod dostatkiem. A i klejnotów w
mym skarbcu nie brakuje. Czegóż ci trzeba?
- Iście krasnoludzki tok myślenia. Nie
potrzeba mi kruszców ani kamieni szlachetnych. Chciałbym, abyś wykonał dla mnie
coś... SPECJALNEGO.
Krasnoludowie spędzili jeszcze jeden dzień w
oberży. Rozmawiali, jedli dziczyznę i popijali piwem z dębowych beczek. Rankiem
zapłacili za nocleg i posiłek, podziękowali grzecznie i wyszli. Posłańcy ruszyli
na południe, a pozostali na wschód, do wioski niziołków, w której mieli
nadzieję zakupić niezbędny prowiant, a może nawet narzędzia i broń.
Czarnoksiężnik dosiadł konia, a
krasnoludowie ruszyli pieszo. Po drodze mag tłumaczył w jaki sposób można pokonać
smoka.
- Najbardziej prosto znaleźć kryształ lodowy
na północy. On jest w lodowcu, ale dla was to kawałek ciasta wykopać go będzie,
bo położenie jego znam i wykopacie go szybko.
- Co ten kryształ
ma wspólnego z pokonaniem smoka?- zapytał nieco opryskliwie Tairon.
- Kiedy go wy go mieli, przetopimy na
wahadeło. Gada zahipnotyzowujemy i on słucha nas.
- Rozumiem. Daleko ten cały lodowiec?
- Konno to ze dwa dni. Piechotą dłużej
niedużo, bo i tak śnieżyskiem obsypana droga i konie zwalniają bardzo więcej.
Na krasnoludzkich nogach to ze trzy słońca marszu.
- Czyli z kryształem w najlepszym wypadku za
tydzień wrócimy.- Srebrnobrody westchnął głęboko.- Nasi przyjaciele będą
musieli przetrwać te kilka dni.
Ćwierć mili dalej, podróżnicy dostrzegli
niewielką, hobbicką wioskę- czystą, schludną i zadbaną, choć nie tak malowniczą
jak podobne osady na południu kraju. Surowy klimat północy nie pozwalał
niziołkom na hodowanie ozdobnych krzewów. Nawet zwykła trawa nie była tu tak
soczyście zielona. Jedynie ciemne iglaki porastały podwórza hobbitów.
Kiedy przekraczali bramę i przemierzali
wąskie uliczki w poszukiwaniu targu, w oknach i pomiędzy krzewami pojawiały się
dziesiątki ciekawskich par oczu. Podróżnicy zdawali sobie sprawę, że ich wizyta
będzie tematem rozmów dziesiejszego wieczora. Z natury gadatliwe istoty tylko
czekały na pojawienie się nowych plotek.
Mieli szczęście, bo kupcy zwozili tutaj swe
towary zaledwie dwa dni w tygodniu. Za Taironowe złoto zakupili mnóstwo suchego
prowiantu i skórzane bukłaki. Gdy handlarz zorientował się, że klienci
wybierają się w dłuższą podróż, zwietrzył interes: wcisnął im jeszcze wełniane
płaszcze, czapy i rękawice. Niestety ani ten, ani żaden inny straganiarz nie
miał na składzie pożądnych narzędzi. Z ponurymi minami odeszli od placu
targowego.
- Krasnoludzie!- Gdzieś z bocznej uliczki
dobył się cichy syk, a potem krótki gwizd.- Taironie Srebrnobrody! Tutaj!
Podróżnicy rozejrzeli się dokoła. Bystrooki
Belegar jako pierwszy dostrzegł czającą się w głębi alejki postać, ale to jego
brat ryknął:
- Kim jesteś? Czego od nas chcesz?- Fimbur
natychmiast wyszarpnął topór zza pasa i machnął nim kilka razy. Ostrze świsnęło
złowieszczo.
- Spokojnie, synu.- Tairon położył dłoń na
drzewcu topora i zmusił młodszego krasnoluda do opuszczenia broni.- Pokaż no
się i przedstaw natychmiast! Nie będę z krzakami gadał!
Z cienia wychyliła się niziutka postać. Był
wyjątkowo mały, nawet jak na hobbita:
- Jakżeś mnie mógł nie poznać Srebrnobrody.
Jam Bhob przecie! Razem żeśmy piwsko z magazynu podkradali i na polowania
chodzili!
- Ach, oczywiście że cię pamiętam stary
druhu!- Krasnolud wyciągnął rękę na powitanie.- Chyba znowu się skurczyłeś
nieco- zażartował.- To moi synowie: Fimbur i Belegar. No już, przywitajcie się!
Pozwoliliśmy sobie skorzystać ze starego twojego korytarza, kiedy smoczydło nam
twierdzę rozwalało. A oto to nasz przewodnik- Darakoulius. Pomaga nam w
pozbyciu się jaszczura.
- Wiem ja to. Toperzątka kochane mi
opowiedziały wszyściuchno. Wejdzieta do środka.- Niziołek wskazał pobliskie
drzwi, jednocześnie z ukosa zerkając na wysoką postać w czerni.- Mam dla was
coś co przyda się być może.
Krasnoludowie chętnie weszli do ciepłego
wnętrza, ale czarnoksiężnik zadarł nos i ostentacyjnie został na zewnątrz. Z
natury gościnnego hobbita tak to rozłościło, że równie ostantacyjnie odwrócił
się i zatrzasnął drzwi. Domek okazał się niewielki, ale bardzo przytulny.
Niziołek zaprosił ich do salonu, gdzie wesoło trzaskał kominek. Usiedli w fotelach
wokół okrągłego stołu. Gospodarz nalał im grzanego piwa i poczęstował
dziczyzną.
- Panie Bhobie, ino prędko, bo czas ucieka,
a my już iść musimy- rzekł Fimbur.
- Spokojnie młokosy. Już przyniosę.- Bhob
wyszedł do sąsiedniej izby, a kiedy wrócił wręczył karłom ekwipunek.- Tutaj
macie mapę, aktualnie najaktualniejszą. W tym zawiniątku toporki, ino świeżo
naostrzone. W tym, o tu, kilofy, co się na pewno przydadzą.
- Bardzo panu dziękujemy- powiedział
Belegar, chowając mapę za pazuchę.
- Tak, tego brakowało nam- dodał Fimbur,
zatykając toporek za pasem.
- Ależ nie ma za co, młokosy. Dom własny
ratujecie, a tam przecie dom i mój stary stoi i wspomnienia wraz z nim. Piękne
lata w nim spędziłem, to i dbać o niego muszę. Straciłem rodzinę- tylko ta
sędziwa chatka mi pozostała.- Oczy Bhoba zaszkliły się od łez.
- Dziękujemy ci, Bhobie. Chciałbym zostać,
ale czas nagli. Kryształ sam się nie wykopie- obwieścił Tairon, po czym zwrócił
się do synów.- No jazda! Ruszta tyłki!
Braci ruszyli do wyjścia. Nim otworzyli
drzwiczki, niziołek zatrzymał Srebrnobrodego.
- Powiedz mi, o jaki kryształ chodzi?-
zapytał z powagą Bhob.
- Lodowy z tego co pamiętam. Do zrobienia
hipnotyzującego wahadełka.
- Ach, tak. Lodowy.- Niziołek zamyślił się
głęboko.- Lodowy. Do zobaczenia, krasnoludzie.
- Do zobaczenia, hobbicie.
Czarnoksiężnik poprowadził krasnoludów przez
północną bramę, a następnie w kierunku ośnieżonych szczytów. Po kilku godzinach
marszu dotarli do wąskiej przełęczy. Koń nie był już potrzebny, więc
Darakoulius puścił go wolno. Karły, przyzwyczajone do ciasnych korytarzy w
kopalniach, raźno wkroczyły między skały, ale czarnoksiężnik wszedł tam z pewną
obawą. Szedł powoli i ostrożnie, wciąż zerkał w górę, jakby bał się, że śnieg
zwali mu się na głowę. Kiedy dotarli do końca przełęczy, własnie zapadał
zmierzch.
- Musimy znaleźć kotlinkę jakowąś, coby
nockę przekimać- powiedział stanowczo Fimbur.
- Dobrze, że to zauważyłeś, bracie. Sami nie
wymyślilibyśmy tego- zaszydził Belegar.
- A rozkwasić ci twój kartoflasty kinol?-
zawołał brunet, grożąc pięściami.
- O widzę, że potrafisz mówić! Szkoda tylko,
że za wolny jesteś żeby mnie trafić!
- Spokój! Nie kłócić mi się!- krzyknął
Tairon.
- Proszę was, lawinę sprowadzicie- sapnął
słabo czarnoksiężnik trzymając się za brzuch i nerwowo zerkając na ośnieżone
zbocza gór. Był lekko zielony na twarzy.
- Nie bój boja, Fimburowi się i tak skończył
repertuar- zadrwił Belegar.
Czarny krasnolud już miał odpowiedź na końcu
języka, kiedy ze szczytu runęła czapa śniegu. Podróżnicy odskoczyli i popędzili
w dół zbocza co sił w nogach. Po kilku chwilach strachu zatrzymali się na
niewielkiej polanie, gdzie odetchnęli głeboko.
- Wiedziałem, że tak będzie!- sapnął
Darakoulius.- Mówiłem wrzeszczeć żeby nie, ale nie!
- Spokojnie. Przecież się nie stało nic.
Fimbur zrzucił trochę brzuszka- zażartował Belegar.
- Przynajmniej mam co zrzucać chuda szkapo!-
bronił się brat.
- Uspokójcie się obaj, natychmiast!- zawołał
Tairon.- Gaworzycie jak stare przekupki! Ruszta tyłki, musimy znaleźć jakieś
miejsce na obozowisko.
Po kilku minutach błądzenia wśród
skarłowaciałych drzew i odłamków skalnych, udało im się znaleźć idealne miejsce
na spędzenie mroźnej nocy- zagłębienie w skałach, osłonięte od wiatru z trzech
stron. Przed wejściem rozciągała się pusta przestrzeń, więc nic nie miało szans
przedostać się do obozu niezauważone. Darakoulius wymamrotał kilka formułek.
Zaklęcie usunęło cały śnieg, który wcześniej wiatr nawiał do wyłomu. Tairon zerkał
na to podejrzliwie.
- Fimbur, zabierz toporki. Belegar, chodź z
nami, natniemy drwa na ogień.
Karzeł poprowadził synów kilkaset stóp od
obozu, z dala od uszu czarnoksiężnika. Kiedy przy pomocy niewielkich siekierek
ścinali niskie drzewa i suche krzaki, Srebrnobrody rzekł do nich:
- Nie ufam mu. Obejmiemy warty, bo ktoś go
pilnować musi. No i przy okazji wyjście obserwować. Do północy ja, później
Fimbur. Obudzisz Belegara, kiedy księżyc w tym miejscu będzie.- Wskazał palcem
na niebo i zwrócił się do drugiego syna.- Twoja warta trwa do świtu. Obudźcie
mnie gdyby tamten coś kombinował.
Młodsi krasnoludowie tylko kiwnęli głowami.
Nacięli jeszcze parę drew i wrócili do obozowiska. Darakoulius w tym czasie
zdążył ułożyć okrąg z kamieni na ognisko i przesłonił wejście zapasowym
płaszczem. Ułożyli stosik z krótkich szczapek, po czym czarnoksiężnik znów
wyszeptał kilka formułek. Drwa zapłonęły, wypełniając wyłom przyjemnym ciepłem
i blaskiem. Usiedli wokół ogniska, pożywili się suchym prowiantem i otulili
szczelnie płaszczami. Wkrótce Tairon objął swoją wartę. Usiadł przy wyjściu,
naciągnął kaptur i znieruchomiał, cały czas kątem oka obserwując
czarnoksiężnika.
Kiedy nastała północ, Srebrnobrody wstał i
podszedł do drzemiącego Fimbura. Ziewając, młodzik przeniósł się w stronę
wejścia, a jego ojciec, dorzuciwszy drewna na ognisko, ułożył się na twardej
ziemi, wyciągając stopy w stronę ciepła. Belegar leżał tuż obok i chrapał w
najlepsze. Chyba nawet lawina by go nie zbudziła. Szybko zasypiał i miał twardy
sen.
Fimburowi trafiła się najgorsza warta. W
środku nocy wszystkie zwierzęta wychodziły na żer, a z północy wiał lodowaty
wiatr, szeleszcząc liśćmi. Każdy dźwięk brzmiał podejrzanie, więc krasnolud
cały czas siedział w napięciu, obserwując cienie przemykające wśród ciemności.
Kilka razy usłyszał trzask łamanej gałęzi, parokrotnie drwa osunęły się w
ognisku, sypiąc dokoła iskry. Raz tak przeraził się wycia wilka w oddali, że
zerwał się na równe nogi i wyszarpnął topór zza pasa. Obudził Belegara jeszcze
przed końcem swej warty. Sporo czasu minęło, nim biały krasnolud się zbudził.
Kołysząc się na boki, powlókł się w stronę wyjścia.
Mimo tego, że warta Fimbura już się
skończyła, młodzieniec nie mógł usnąć. Wciąż słyszał trzaski i wycie wilków.
Niespokojny sen pełen był lepkich cieni i skradających się drapieżników.
Słońce powoli wyłaniało się zza ośnieżonych
szczytów, a cztery małe, czarne kropki walczyły z zamiecią pośród gór. Minęły
trzy dni odkąd przekroczyli przełęcz i chociaż odmrozili sobie uszy, w sercach
czuli ciepło. Tuż przed nimi majaczył lśniący lodowiec.
- Szczelinę znaleźć musimy!- krzyknął przez
wiatr Darakoulius.- Na wschód, tam gdzieś!
Góra wcale nie była tak blisko jak się
wydawało. Walcząc ze śniegiem i mroźnym, północnym wiatrem, powoli przedzierali
się w stronę wąskiej rozpadliny. Znaleźli ją dopiero koło południa. Zziębnięci
krasnoludowie wcisnęli się jakoś do groty. Czarnoksiężnik nie pozwolił im
odpocząć. Poprowadził ich wgłąb ciemnej groty, aż do niewielkiego szybu.
-
Zejść musimy, bo kryształ gdzie na dole najpewniej- powiedział mag, zieleniejąc
z lekka.
- Może lepiej zostań- powiedział z
politowaniem Tairon.- Ktoś powinien pilnować lin.
Darakoulius z wdzięcznością skinął głową.
Krasnoludowie głęboko wbili kilofy, a potem zamocowali na nich liny. Ostrożnie
zsunęli się po nich w dół. Korytarz na dole był mroźny i ciemny, jednak z
jednej ze ścian bił chłodny blask. Kilka stóp w głebi lodowca majaczył wielki
kryształ. Lodowy kryształ, cel ich podróży. Z zapałem zaatakowali ścianę
kilofami, zapamiętale rąbiąc i odłamując kawały lodu.
- Dobra, starczy!- zawołał Tairon.
Delikatnie zebrał drobiny lodu i wyjął kryształ.- Przyjaciele, wkrótce was
uratujemy- dodał z radosnym blaskiem w oczach. Ostrożnie zawinął klejnot w
płaszcz i obwiązał liną.- Możesz wyciągać!- zawołał.
Czarnoksiężnik pomachał dłonią, a potem
ostrożnie wydobył zawiniątko na powierzchnię.
- Odrzuć nam linę!- krzyknął Fimbur.- Hej!-
Twarz maga wychynęła zza krawędzi szybu. Uśmiechnął się złośliwie, a potem
przeciął wszystkie liny.
- Żegnajcie naiwne krasnoludki- powiedział
cicho, a potem zniknął.
- ZDRAJCA!- ryknął Tairon.- NIEHONOROWY,
PLUGAWY ZDRAJCA! HAŃBA CI!
Krzyki Srebrnobrodego na nic się zdały.
Czarnoksiężnik teleportował się i krasnoludowie nic nie mogli na to poradzić.
Próbowali wyjść, ale ściany były za śliskie. Stępione kilofy nie nadały się do
dalszego kucia lodu, ani jako haki. Zrezygnowani, usiedli pod ścianą i byliby
tak siedzieli, gdyby nie przemyślny hobbit. Bhob pojawił się obok załamanych karłów
z cichym trzaskiem. W dłoniach trzymał wielką toperzycę, a na jego płaskiej
twarzy rozciągał się szeroki uśmiech.
- Do stu piorunów!- zawołał Tairon.- Jakżeś
się tu znalazł? I skądżeś wiedział gdzieśmy są?
- Spokojnie, przyjacielu- rzekł niziołek.-
Jakem usłyszał o krysztale coś mi zacapiło. Poczytałżem nieco ksiąg. Ino
patrzę, a tam stoi: klejnot do magicznych konstrukcyj służy. Wypisane tam było
wszystko, ale żem wahadła nie znalazł. To żem się przemieścił i żech je. Alem
podczas szukania natrafił na informacje o innych dziwach, coby gadem kierować.
Wżdy starczy medalik znaleźć, co pewnie gdzie we zamczysku jest.
- Możesz nas przenieść ze sobą?- zapytał
podekscytowny Belegar.
- Szczerze mówiąc nie próbowałem. Mogą być
jakieś nieprzyjemności. Łapta się za łapy.
Z pewną obawą chwycili się za dłonie, a
potem Bhob, wykorzystując magiczne umiejętności toperzyc, w kilka minut
przeniósł karły do podziemnego korytarza, którym wcześniej opuścili zamek. Tuż
nad nimi była klapa do zniszczonego domu.
- Ostrożnie- burknął Tairon.- Coby nas jaka
poczwara nie dojrzała.
Powolutku wyszli z domu i przemykając
bocznymi uliczkami dotarli do głównego placu, na którym siedział olbrzymi,
czarny gad, delikatnie przymykając oczyska. Przed jego skrzydłem, na złotym
tronie siedział dumny Darakoulius. Ściskał w dłoniach magiczny kostur z
osadzonym kryształem. Przed czarnoksiężnikiem stał tłum związanych karłów,
czarnobrodych lub blondwłosych. Wokół krzątali się, radośni, zadowoleni z
życia...
- Czerwoni krasnoludowie!- wyrwało się
Fimburowi.- Te rude szkapy spiskowały z tym ohydnym, zniewieściałym pomyleńcem!
Hańba wam!- ryknął i ruszył w stronę placu.
- Zamknij się Fimbur!- syknął Belegar,
ciągnąc brata w głąb uliczki.- Musimy mieć plan jakowyś!
- Patrzajcie!- szepnął Bhob.- Ten sztygar ma
na szyi medalion. Gdyby tylko udało się go zdobyć...
- Hmm...- Tairon zamyślił się głeboko.-
Poczekajcie tutaj, chyba mam pomysł.
Srebrnobrody okrążył plac bocznymi uliczkami.
Potem zarzucił kaptur na głowę i z wdziękiem drwala wmieszał się w tłum
krasnoludów. Żaden rudy strażnik nawet nie zwrócił na niego uwagi. Powoli, ale
miarowo przesuwał się w stronę sztygara. A potem, wyskoczył jak zając zza
krzaka i rzucił się na czerwonego karła. Po paru sekundach, nim kto zdążył
zareagować, zerwał medalion z szyi strażnika i przełożył go przez głowę.
- Wstawaj, przebrzydłe smoczydło! Capnij
czarownika! Ino żywo!- wykrzykiwał Tairon.
Przez chwilę nic się nie działo. Darakoulius
wybuchnął śmiechem. Krasnoludowie jęknęli z zawodu, ale potem, powolutku, jakby
niechętnie i nieco ospale, smok podniósł się i zaatakował maga. Potężnymi
szczękami skruszył tron i kryształowe berło, uniesione w rozpaczliwej obronie.
Kłapnął zębami, chcąc pochwycić Darakouliusa, ale ten owinął się szatą i
zniknął.
- Czerwoni krasnoludowie! Poddajcie się, a
pozostawimy was przy życiu!- zawołał Belegar, wbiegając wraz z Fimburem i
Bhobem na plac.
Rude postacie zamarły, ale po chwili
zawahania upuściły topory i podniosły ręce w geście poddaństwa.
- A potem uwolniliśmy braci i ścięliśmy
brody tym rudym zdrajcom!- zawołał Fimbur, unosząc kufel piwa. Wraz z
niziołkami i krasnoludami świętował w karczmie „Zielony Skrzat” zwycięstwo nad
czarnoksiężnikiem. Smok powrócił na wschód, do swoich bogatych jaskiń, a Bhob
do górskiej twierdzy, gdzie odnowił stary dom i zajął się księgowością.
Wszystko wróciło do normy.
Siedzący na uboczu Tairon uśmiechał się pod
bujnym wąsem. Zauważył, że jego synowie stali się dojrzałymi krasnoludami. I
nie chodziło wcale o to, że ich brody podrosły o kilka cali, a szerokie barki
nabrały krzepy. Wyprawa zahartowała ich. Walcząc z niebezpieczeństwami zdobyli
życiowe doświadczenie i zrozumieli, że najważniejsza jest lojalność i poświęcenie
w imię przyjaźni.
Przez okno obserwowała to wszystko
zakapturzona postać o wąskich oczach i rozmytych rysach południowca.
- Następnym się razem policzymy- szepnął
czarnoksiężnik, po czym rozpłynął się w nocy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz