Aktualnie czytamy: Jo Nesbø "Czerwone Gadrło"
Najbliższe spotkanie odbędzie się: STYCZEŃ

O nas

Pasjonaci, bibliofile, mole książkowe - można nazywać nas na wiele sposobów. Łączy nas jednak wspólna miłość, jaką jest czytanie. Sięgamy po dzieła z wszystkich możliwych gatunków i dyskutujemy nad nimi przy ciepłej herbacie i jeszcze cieplejszej atmosferze.
Kontakt: w.swiecie.literatury@gmail.com

Popular Posts

Obsługiwane przez usługę Blogger.
piątek, 25 kwietnia 2014


Widział jak spada. Niezdolny do żadnego działania, oglądał upadek ukochanej osoby.
Jego twarz była opuchnięta tak bardzo, że ledwo mógł otworzyć oczy. Otępiający ból rozrywał jego ciało, ale mimo tego widział wszystko bardzo wyraźnie. Zbyt wyraźnie. Obserwował jak na środku pola, dokładnie tam, gdzie upadły pierścienie Jeźdźców Apokalipsy, tworzy się wielka dziura. Wejście do Klatki. Do miejsca, w którym mieli ponownie zamknąć Lucyfera i tym samym uniemożliwić mu wypuszczenie swoich pobratymców. Zapobiec zniszczeniu znanego ludziom świata. A do tego celu demon próbował wykorzystać jego brata, jego małego braciszka.
Odszukał wzrokiem oczy Sama. Nie wiedział co chciał w nich odnaleźć, po prostu musiał w nie spojrzeć. Młodszy Winchester za to dostał to, czego oczekiwał, bo skinął lekko głową, cofając się o krok. Przymknął powieki i odchylił się, odruchowo rozkładając ręce. Jakby miał wzbić się do lotu. Mimo paraliżującego strachu, wymieszanego z rozpaczą, Dean nie mógł walczyć z dumą, jaka go ogarnęła. Sammy był taki silny, potrafił choć na chwilę odciąć się od wpływów demona, zamknąć go w ciemnym zakamarku swojego umysłu. Mimo wszystko Winchester zawsze zdawał sobie sprawę, że to jego młodszy brat jest tym silniejszym, dojrzalszym i odważniejszym. Wmawiał sobie jednak, że wciąż może go chronić.
Cała ta sytuacja nie mogła trwać więcej niż kilkanaście sekund. Ale dla Deana była to wieczność. Patrzył na nadbiegającego, jak w zwolnionym tempie Adama, będącego teraz pod wpływem archanioła Michała. Widział jak Sam łapie go za przedramiona i razem skaczą w nicość. Wiedział, że te sekundy wystarczyłyby mu. Sekundy, przez które byłby w stanie ignorować ból. Sekundy, w ciągu których zdążyłby dobiec do Sammy’ego i wyrwać go znad przepaści. Lub skoczyć razem z nim.
Ale nie robił żadnej z tych rzeczy. Jak sparaliżowany siedział oparty o samochód i oglądał tę scenę jakby z bardzo daleka. Nie miał kontroli nad swoim ciałem i, choć tak bardzo tego pragnął, nie mógł jej odzyskać.
Tak, tak rozpaczliwie chciałby zaprzepaścić szansę na uratowanie świata. Chrzanić świat, który wymaga poświęcania jego bliskich! Nie mógł pozwolić by ginęli! Jednak nie poczynił żadnych starań, by ich chronić. Wiedział, że nie może, że nie jest w stanie. Dlatego teraz patrzył jak jego braciszek znika w czeluściach Piekła.
- Sammy! – z jego piersi wyrwał się opętańczy ryk.
Gdy stracił go z oczu, odzyskał panowanie nad sobą, a odczuł to tak, jakby spadł z dużej wysokości. Dźwignął się na nogi, widząc, że wejście się zamyka. Szarpnął nim potężny ból, jednak zacisnął zęby i zdołał utrzymać się na nogach. Zataczając się, brnął w stronę przepaści.
Ślad po niej zniknął dokładnie w tym momencie, gdy Dean upadł na kolana, wyciągając dłoń. Jego palce natrafiły na szorstkie, suche źdźbła trawy.
To koniec. Nie zdążył. Po raz kolejny nawalił.
Za plecami usłyszał cichutki szelest. Odwrócił głowę bez cienia strachu, było mu wszystko jedno, kogo tam zobaczy. Jednak jego się nie spodziewał…
- Castiel… - zdołał wydusić zachrypniętym głosem. – Przecież ty… Żyjesz?
Dean widział jak umiera! Zaraz po tym jak pojawił się z Bobby’m na polanie. Rzucił w Michała butelką z benzyną, a Lucyfer ukarał go za atakowanie, bądź co bądź, jego rodziny. Castiel dosłownie eksplodował na jego oczach!
- Żyję. A nawet lepiej. – powiedział Anioł z lekkim uśmiechem.
Wyciągnął dłoń w stronę Deana i dwoma palcami dotknął jego czoła. W ułamku sekundy zniknęły wszystkie zadrapania i opuchlizny. Był jak nowo narodzony. Nie odczuwał żadnego bólu.
No tak, bo jak mogło boleć coś, czego nie ma? Dean czuł, jakby w środku miał wielką, ziejącą pustkę.
- Cas, wyciągnij go stamtąd. – powiedział Łowca, patrząc mu prosto w oczy. – Błagam cię.
Brunet przykucnął obok niego, opierając mu dłoń na ramieniu. Powoli pokręcił przecząco głową.
- Nie mogę, Dean. Nie jestem wystarczająco silny.
- Musimy mu pomóc! Nie mogę go tak zostawić, słyszysz?! Jesteś aniołem, musisz mi pomóc! – krzyczał Winchester.
Był bezsilny. Nie wiedział co robić. Pokładał swoje nadzieje w Castielu, a teraz nawet to zostało mu odebrane. Ta bezsilność zaczynała stopniowo przeradzać we wściekłość. Ale jego oczy wciąż rozpaczliwie szukały pocieszenia, ratunku. Złapał Anioła za poły płaszcza i mocno nim potrząsnął.
- Zrób coś! Ty skrzydlaty kretynie, słyszysz mnie?! Poświęciłem wszystko, wszystko, żeby powstrzymać tę idiotyczną Apokalipsę! Nie uważasz, że należy mi się coś w zamian? Sammy… Nie zostawię Sammy’ego.  – głos mu się załamał. Zamrugał kilkakrotnie, starając się pozbyć nieprzyjemnego pieczenia oczu.
Castiel oplótł ramionami drżące ciało Łowcy. Czuł jak dłonie, zaciśnięte na jego płaszczu, rozluźniają chwyt. Oparł policzek na głowie Deana, wiedząc, że to wszystko, co może w tej chwili dla niego zrobić. Jego anielskie zdolności nie zdołałyby pomóc. Mógł wymazać mu pamięć, ale tego nie chciał. Za bardzo mu zależało. Dlatego siedział z nim na polanie, tuląc do siebie gestem tak… ludzkim. Słyszał tłumiony szloch i imię brata, szeptane pełnym bólu głosem.
- Znajdziemy inny sposób. – powiedział pewnie Castiel. – Obiecuję.

0 komentarze: