O nas
Pasjonaci, bibliofile, mole książkowe - można nazywać nas na wiele sposobów. Łączy nas jednak wspólna miłość, jaką jest czytanie. Sięgamy po dzieła z wszystkich możliwych gatunków i dyskutujemy nad nimi przy ciepłej herbacie i jeszcze cieplejszej atmosferze.
Kontakt: w.swiecie.literatury@gmail.com
Kontakt: w.swiecie.literatury@gmail.com
Popular Posts
Etykiety
fantasy
(8)
konkurs
(12)
literacki
(4)
literatura zagraniczna
(1)
polska literatura
(1)
prace konkursowe
(2)
recenzja
(5)
sensacja
(1)
twórczość
(8)
wgryźsięwtemat
(2)
wyniki
(1)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
piątek, 25 kwietnia 2014
Widział jak spada. Niezdolny do żadnego działania, oglądał upadek
ukochanej osoby.
Jego twarz była opuchnięta tak bardzo, że ledwo
mógł otworzyć oczy. Otępiający ból rozrywał jego ciało, ale mimo tego widział
wszystko bardzo wyraźnie. Zbyt wyraźnie. Obserwował jak na środku pola,
dokładnie tam, gdzie upadły pierścienie Jeźdźców Apokalipsy, tworzy się wielka
dziura. Wejście do Klatki. Do miejsca, w którym mieli ponownie zamknąć Lucyfera
i tym samym uniemożliwić mu wypuszczenie swoich pobratymców. Zapobiec zniszczeniu
znanego ludziom świata. A do tego celu demon próbował wykorzystać jego brata,
jego małego braciszka.
Odszukał wzrokiem oczy Sama. Nie wiedział co
chciał w nich odnaleźć, po prostu musiał w nie spojrzeć. Młodszy Winchester za
to dostał to, czego oczekiwał, bo skinął lekko głową, cofając się o krok.
Przymknął powieki i odchylił się, odruchowo rozkładając ręce. Jakby miał wzbić
się do lotu. Mimo paraliżującego strachu, wymieszanego z rozpaczą, Dean nie
mógł walczyć z dumą, jaka go ogarnęła. Sammy był taki silny, potrafił choć na
chwilę odciąć się od wpływów demona, zamknąć go w ciemnym zakamarku swojego
umysłu. Mimo wszystko Winchester zawsze zdawał sobie sprawę, że to jego młodszy
brat jest tym silniejszym, dojrzalszym i odważniejszym. Wmawiał sobie jednak,
że wciąż może go chronić.
Cała ta sytuacja nie mogła trwać więcej niż
kilkanaście sekund. Ale dla Deana była to wieczność. Patrzył na nadbiegającego,
jak w zwolnionym tempie Adama, będącego teraz pod wpływem archanioła Michała.
Widział jak Sam łapie go za przedramiona i razem skaczą w nicość. Wiedział, że
te sekundy wystarczyłyby mu. Sekundy, przez które byłby w stanie ignorować ból.
Sekundy, w ciągu których zdążyłby dobiec do Sammy’ego i wyrwać go znad
przepaści. Lub skoczyć razem z nim.
Ale nie robił żadnej z tych rzeczy. Jak
sparaliżowany siedział oparty o samochód i oglądał tę scenę jakby z bardzo
daleka. Nie miał kontroli nad swoim ciałem i, choć tak bardzo tego pragnął, nie
mógł jej odzyskać.
Tak, tak rozpaczliwie chciałby zaprzepaścić szansę
na uratowanie świata. Chrzanić świat, który wymaga poświęcania jego bliskich!
Nie mógł pozwolić by ginęli! Jednak nie poczynił żadnych starań, by ich
chronić. Wiedział, że nie może, że nie jest w stanie. Dlatego teraz patrzył jak
jego braciszek znika w czeluściach Piekła.
- Sammy! – z jego piersi wyrwał się opętańczy ryk.
Gdy stracił go z oczu, odzyskał panowanie nad
sobą, a odczuł to tak, jakby spadł z dużej wysokości. Dźwignął się na nogi,
widząc, że wejście się zamyka. Szarpnął nim potężny ból, jednak zacisnął zęby i
zdołał utrzymać się na nogach. Zataczając się, brnął w stronę przepaści.
Ślad po niej zniknął dokładnie w tym momencie, gdy
Dean upadł na kolana, wyciągając dłoń. Jego palce natrafiły na szorstkie, suche
źdźbła trawy.
To koniec. Nie zdążył. Po raz kolejny nawalił.
Za plecami usłyszał cichutki szelest. Odwrócił
głowę bez cienia strachu, było mu wszystko jedno, kogo tam zobaczy. Jednak jego
się nie spodziewał…
- Castiel… - zdołał wydusić zachrypniętym głosem.
– Przecież ty… Żyjesz?
Dean widział jak umiera! Zaraz po tym jak pojawił
się z Bobby’m na polanie. Rzucił w Michała butelką z benzyną, a Lucyfer ukarał
go za atakowanie, bądź co bądź, jego rodziny. Castiel dosłownie eksplodował na
jego oczach!
- Żyję. A nawet lepiej. – powiedział Anioł z lekkim
uśmiechem.
Wyciągnął dłoń w stronę Deana i dwoma palcami
dotknął jego czoła. W ułamku sekundy zniknęły wszystkie zadrapania i
opuchlizny. Był jak nowo narodzony. Nie odczuwał żadnego bólu.
No tak, bo jak mogło boleć coś, czego nie ma? Dean
czuł, jakby w środku miał wielką, ziejącą pustkę.
- Cas, wyciągnij go stamtąd. – powiedział Łowca,
patrząc mu prosto w oczy. – Błagam cię.
Brunet przykucnął obok niego, opierając mu dłoń na
ramieniu. Powoli pokręcił przecząco głową.
- Nie mogę, Dean. Nie jestem wystarczająco silny.
- Musimy mu pomóc! Nie mogę go tak zostawić,
słyszysz?! Jesteś aniołem, musisz mi pomóc! – krzyczał Winchester.
Był bezsilny. Nie wiedział co robić. Pokładał
swoje nadzieje w Castielu, a teraz nawet to zostało mu odebrane. Ta bezsilność
zaczynała stopniowo przeradzać we wściekłość. Ale jego oczy wciąż rozpaczliwie
szukały pocieszenia, ratunku. Złapał Anioła za poły płaszcza i mocno nim
potrząsnął.
- Zrób coś! Ty skrzydlaty kretynie, słyszysz
mnie?! Poświęciłem wszystko, wszystko, żeby powstrzymać tę idiotyczną
Apokalipsę! Nie uważasz, że należy mi się coś w zamian? Sammy… Nie zostawię
Sammy’ego. – głos mu się załamał.
Zamrugał kilkakrotnie, starając się pozbyć nieprzyjemnego pieczenia oczu.
Castiel oplótł ramionami drżące ciało Łowcy. Czuł
jak dłonie, zaciśnięte na jego płaszczu, rozluźniają chwyt. Oparł policzek na
głowie Deana, wiedząc, że to wszystko, co może w tej chwili dla niego zrobić.
Jego anielskie zdolności nie zdołałyby pomóc. Mógł wymazać mu pamięć, ale tego
nie chciał. Za bardzo mu zależało. Dlatego siedział z nim na polanie, tuląc do
siebie gestem tak… ludzkim. Słyszał tłumiony szloch i imię brata, szeptane
pełnym bólu głosem.
- Znajdziemy inny sposób. – powiedział pewnie
Castiel. – Obiecuję.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz